- Nie planowałem się zabić – westchnął Michał
zrezygnowany, stanowczo zbyt wiele razy musiał powtarzać to zdanie – to jeden
wielki zbieg okoliczności. W moście zaklinował mi się wózek. Pomiędzy
kafelkami, wiesz, takimi kwadratami, nie wiem jak inaczej można je fachowo
nazwać. Próbowałem wszelkich sił, aby kółko wyskoczyło, niestety nic z tego nie
wychodziło. Szarpałem tak mocno, że straciłem równowagę i upadłem. Uderzyłem
głową mocno w bruk, pociemniało mi przed oczami. Chwilę tak leżałem, aż
podbiegł przechodzeń. Niestety zamiast zwyczajnie pomóc mi wstać, rozpętał
wielką aferę. Wiesz, to ten typ z syndromem niespełnionego bohatera. Krzyczał,
że mam przed sobą całe życie i z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Wezwał
pogotowie. Mówiłem ratownikom, że nic mi nie jest, ale nie słuchali. Do
szpitala zostali wezwani rodzice. Tam, całe szczęście, trafiłem na
profesjonalistów. Uwierzyli mojej wersji wydarzeń. Prowadziła mnie pulchna
doktorka z różowymi pasemkami.
Moi rodzice byli typowymi ludźmi zamkniętymi w świecie
własnych ideałów. Skoro ktoś ma inną fryzurę, nie może mieć racji. Tak więc
chodziłem na terapię grupową dla rodzin. Określiłbym to jako najgorsze dwie
godziny w tygodniu, ale wtedy towarzyszył mi już Lis. Przy nim nic nie mogło
być złe.
Lis był duszkiem, duchem, zagubioną duszą. Ciężko
stwierdzić, sam nie potrafił się dobrze określić. Miał dwa lata, tak
przynajmniej twierdził. Na początku nie wierzyłem, ale dziś wiem, że mówił
prawdę. Jak uwierzyć, że chłopiec, wyglądający jak twój rówieśnik ma
dwa lata. Dusze zawsze mają jedną, dorosłą formę. Niestety, brak mu było wiedzy
o otaczającym go świecie. Dlatego też postanowił mnie odszukać w szpitalu i
zdobyć odpowiedzi na nurtujące go pytania. Samobójstwo było czymś, co nie
mieściło mu się w głowie. Bardzo chciał poznać prawdziwe życie, lecz nigdy nie
było mu to dane.
Może dlatego określenie duszek jest błędne. Lis
posiadał ciało, lecz nie płynęła w nim krew. Był zimny, niczym przedmiot. Nie
odczuwał mrozu, ani ciepła, wiatr nie sprawił, że go policzki oblały się różem.
Nie spożywał pokarmów.
Nikt po za mną i jego rodziną nie mógł go widzieć.
Mówiąc, jego rodzina mam na myśli braci i przyszywanego ojca. Tylko oni były
takim samym typem bytu. Początkowo uznałem, że zwariowałem, w głowę uderzyłem
się mocniej, niż ktokolwiek przypuszczał. Jednak czułem jego zimną dłoń na
policzku, gdy próbował udowodnić, że istnieje naprawdę. Byłem mocno wredny i
opryskliwy, aż dziw, że nie odszedł.
- Długo masz zamiar tu siedzieć? Swoją droga, takich
jak ty, trzymają tak normalnie, z innymi? – Prychnąłem.
Lis przez dłuższą chwilę milczał, zanim zauważył, że
słowa były skierowane właśnie do niego. Znajdowaliśmy się w sali
szpitalnej. W tle irytująco migotała latarnia uliczna, lecz dawała jedyne
źródło światła. Noc była ciemna. Zostawili mnie na kontrolę, rodzice w końcu
pojechali do domu, miałem dosyć, a tu jakiś typek siedzi przy moim łóżku.
- Mówisz do mnie? – Szepnął cichutko.
Odwróciłem się gwałtownie.
- A niby do kogo? Po cholerę tu siedzisz?
- Jestem zdziwiony, że mnie widzisz.
- Dlaczego miałbym tego nie robić, skoro tu jesteś? –
wariat.
Lis przesiadł się z krzesła na łóżko. Zacząłem się
stresować, dłonie miałem mokre.
- Po prostu postanowiłem Ci potowarzyszyć, dowiedzieć
się, dlaczego zrobiłeś ten straszny czyn – rzucił lekko drżącym głosem.
- Wspaniale, a może zechcesz dowiedzieć się, czy cię
nie ma na korytarzu .
Przesunąłem się na skraj łóżka. Zawsze to kilka
centymetrów dalej od dziwnego typka.
- To nie było miłe - burknął po chwili.
- Nie miało być, odejdź wariacie! – krzyknąłem i
pchnąłem go mocno, aż spadł na podłogę.
Przestraszyłem się. Od razu rzuciłem się, aby mu
pomóc. Wariat, ale nie chciałem zrobić mu krzywdy. Niestety, sam wychyliłem się
zbyt mocno i wylądowałem koło niego.
- Nic ci nie jest? –Rzucił Lis podnosząc się – Nie
możesz wstać?
- Jest ok.
Nie uwierzył. Chwycił mnie pod pachami i usadowił na
łóżku.
- Przepra…
Nie dokończyłem. Do sali wbiegła zdyszana, młoda
pielęgniarka. Zapaliła górne światło. Jarzeniówki oślepiły nas przez chwilę.
- Co się dzieje?- Rzuciła piskliwym głosem – Nic ci
chłopcze nie jest?
Pomachałem przecząco głową.
Ona go nie widziała. Tamtego wieczoru nie zamieniliśmy
już ani jednego słowa. Zwyczajnie wyszedł i rzucił „do jutra”. Jutro wrócił.
Początkowo zdawał się rozczarowany, gdy wyjawiłem mu prawdę.
Nie chciałem się zabić.
Mimo wszystko, przychodził codziennie.
Odwiedzam Katalogowo i trafiłam na Twojego bloga, ponieważ zainteresował mnie adres i ytuł Twojego opowiadania. Naprawdę zapowiada się ciekawie, świetny wybrałaś sobie temat! Pewnie jak każdego czytelnika, mnie także intryguje postać Lisa, duszka. Chociaż szczerze przyznam nie rozumiem, dlaczego dwuletni chłopiec - duch to lis. Na początku byłam zdezoreintowana, bo nie wiedziałam czy ten duszek to człowiek a może lis. Mam nadzieję, że w dalszych rozdziałach dowiem się czegoś więcej.
OdpowiedzUsuńCo rzuca się w oczy to brak akapitów. Kiedy zaczynasz wypwiedź bohatera używasz łącznika, a powinnaś stawiać myślnik lub półpałzę.
Będę tutaj czasem zaglądać i oczekiwać następnego rozdziału. Życzę powodzenia w pisaniu.
Pozdrawiam ( :
Lis to po prostu imię.
Usuń"Miał dwa lata, tak przynajmniej twierdził, na początku nie wierzyłem, ale dziś wiem, że mówił prawdę. Jak uwierzyć, że chłopiec, wyglądający jak twój rówieśnik ma dwa lata. "
Bardzo dziękuję za komentarz ;)
"Tylko oni były takim samym typem bytu. Początkowo uznałem" - Byli?
OdpowiedzUsuńHm... Zaintrygował mnie już sam opis, bo zalatuje mi tu ciekawą abstrakcją. To kim jest Lis? Właściwie, nie odpowiadaj. Tak długo, jak jego postać będzie osnuta tajemnicą, będzie ciekawy. Zmarł jako dziecko, zakładam; urocza, ciekawska istota. Jego relacja z narratorem zapowiada się na ciekawą, strasznie mnie intryguje. W zasadzie nie umiem komentować takich historii, bo moje słowa względem nich wydają się takie nijakie, nie pasujące. Nic to, idę dalej. :)
Pozdrawiam.