Szerszeń westchnął ze smutkiem i usiadł na materacu koło Lisa
z skwaszoną miną. Nie pozna zakończenia historii o Londynie pod. W
pomieszczeniu, które niegdyś prawdopodobnie pełniło rolę biura zagościł
mrok. Zanim się tu wprowadzili, musieli
uprzątnąć stare, spróchniałe biurka, resztki segregatorów, pozdejmować dyplomy
z ścian.
Chciał dokończyć książkę, którą właśnie czytał, dlatego
wkręcił żarówkę. Ich zdziwienie, że tak stary rupieć działa było gigantyczne.
Daniel mówił, że światło nie przyniesie niczego dobrego, lecz namówili go, co
było błędem. Widząc światełko w starym pustostanie policjanci postanowili
sprawdzić, czy aby nie zalegli w nim bezdomni lub dzieciaki, które postanowiły
uciec z domu. Ich majątek określili jako śmieci, lecz nie oparli się książkom z
miejskiej biblioteki. Uznali, że dzięki temu dojdą do tajemniczego ktosia.
Rudowłosy policjant o mało nie pękł z śmiechu, chowając książki w kieszeń. „
Kto by pomyślał, że element społeczny potrafi czytać”, krzyczał towarzyszowi.
Kozioł zaczął bawić się kauczukową piłeczką. Odbijał ją od
ściany w tę i z powrotem. W miejsce, które stale uderzał odchodziła biała
farba. Czarne, smoliste włosy
kontrastowały z alabastrową cerą sprawiając dość przerażające wrażenie.
- Zwariowałeś?! – Rozległ się głos Daniela z jego kantorku.
Chłopcy w trzech zajmowali większe pomieszczenie,
umieszczając materace w różnych kątach. Chociaż nie spali, uznali, że to
niezbędne wyposażenie. Podobnie jak pełno dziwnych rupieci. Szerszeń z Kozłem
mieli w zwyczaju przynoszenia wszystkiego, co uznali za wartościowe, co później
walało się po podłodze. Pełno pogubionych monet, pojemników po jedzeniu,
butelek, ładniejszych kamieni, czy znaków drogowych. Nie przyznawali się, że
niektóre z nich sami wykręcili. Zwykle na posłaniu Szerszenia walały się
książki i gazety. Lisa kącik zdobiła prowizoryczna szafeczka zrobiona z palety,
na której w doniczkach rosła lawenda. Daniel egzystował w dodatkowym, maleńkim
pokoiku obok. Kochał samotność, więc często zasłaniał stary dywan zawieszony na
futrynie pełniący rolę drzwi.
- Przecież już poszli – westchnął przestając zabawę.
- Ale widzą, że ktoś tu bywa.
Daniel staną we wnęce. Teoretycznie był najstarszy, lecz
wizualnie prezentował się jak nastolatek wkraczający w wiek dojrzewania. Niski,
drobny, z kartoflowym noskiem i cieniami pod oczyma. Włosy posiadał płomienno
rude, co często bywało powodem żartów chłopców.
- Jakie to ma znaczenie, skoro nas nie widzą? – Prychnął
Kozioł.
Gdy pojawili się na świecie Daniel zaprowadził ich tutaj.
Zapewnił im ubranie i kilka zabawek. Przez wiele miesięcy żaden z nich nie
wychodził poza teren budynku. Kozioł pierwszy się zbuntował. Nienawidził
jakichkolwiek zakazów. Skoro pozostawali niewidzialni, jak wyjaśnił Daniel, w
czym problem, aby spacerowali. Nie patrząc na sprzeciwy, wyszedł. Wrócił po
kilku dniach pełen niesamowitych przeżyć. Kolejnym razem zabrał z sobą Lisa.
Lis początkowo pełnił rolę najbardziej niepewnego i
nieśmiałego. Wszystko zmieniło się, gdy zachłysnął się wolnością. Szerszeń,
jako najbardziej oddany, długo się wstrzymywał, lecz w końcu również
zaryzykował.
Daniel pozbawiony władzy, musiał zaakceptować, że chłopcy
chcą żyć na zewnątrz. Wyznaczył kilka kompromisów i nauczył ich wszystkiego. Wyjaśnił
czym są samochody, dlaczego pory roku zmieniają się, jak wejść do kina tak, aby
nie potknąć się o nikogo. Jak wykradać książki.
Szerszeń umarłby bez książek, stale błogosławił dzień, w
którym po raz pierwszy przeczytał z zrozumieniem pierwszą stronę. Zabrał
pewnego razu okulary pozostawione na ławce gdzieś w mieście i nie ściągał z
nosa.
- Kozioł! Rusz głową! – krzyknął Daniel – zastali tu
zasiedlone pomieszczenie. Na pewno wrócą. A teraz, słysząc odbijanie pomyślą,
że tutejszy mieszkaniec schował się przed nimi, a teraz hałasuje.
- Więc co teraz? – zapytał Lis wyjmując z buzi wpadające mu
włosy.
Daniel spojrzał się wymownie w sufit.
- Przenieśmy się na niższą kondygnację, może do piwnic. Tam
ciężko trafić.
- I będzie tam ciągle ciemno! – zaprotestował Szerszeń.
- To będziesz wychodził, żeby czytać. I wcale nie jest
ciemno, tylko przez te małe okienka wpada mniej światła, tyle – uznał Daniel.
- Daniel, daj spokój.
Przyjdą, zobaczą, co zobaczyli i pójdą jak dzisiaj- zauważył Kozioł.
- To nie podlega żadnej dyskusji. Bierzcie materace i
schodzimy.
Odwrócił się i miał zamiar przejść do kantorka, lecz głos
Kozła uniemożliwił mu to.
- Ja zostaje – uznał Kozioł i skrzyżował dłonie na piersi.
Dźwięk piłeczki ponownie zagościł w pokoju.
Daniel pokręcił głową z wyraźnym zwątpieniem.
- Wiesz, może nie idźmy do piwnic, a na poddasze. Tam są
normalne okna. Trochę dziur w dachu, ale podstawimy wiadro, albo miski. Żeby
znaleźć drabinkę, ludzie musieliby tutaj krążyć przez cały dzień – zaproponował
Lis.
- Tak! Tam pójdźmy!
Szerszeń jak na komendę, nie czekając na jakikolwiek protest
Daniela chwycił materac i wybiegł na korytarz. To jedyna opcja zgody, jaką
mogli osiągnąć bez obrażonego Daniela, że nie doceniają jego troski o ich
zdrowie.
Przenosiny poszły szybko, szczególnie, że zabrali tylko to,
co uznali za najpotrzebniejsze. Śmietnisko zostawili. Lis rzucił słowotokiem
brzydkich słów, które usłyszał niegdyś od Michała, gdy zahaczył materacem o
wystający z podłogi gwóźdź i rozdarł go w pół.
Poddasze nie dawało wymarzonej prywatności Danielowi, lecz od
razu zaczął zawieszać sznurki, aby potem zamieścić na nich prowizoryczne
przegrody.
Zmierzch przerodził się w noc. Lis z Kozłem wyszli z ich domu
i ruszyli przed siebie. Resztki liści opadały z drzew pod wpływem wiatru. Hop,
hop, Lis przeskakiwał wszelkie kałuże.
Doszli do owianego przez miejscową ludność złą sławą stawu. W
tle pohukiwał puszczyk, skrzypiały gałęzie potężnych buków. Kozioł schował
piłeczkę, którą bawił się po drodze, przykucnął i zaczął puszczać na tafli wody
żabki kamieniami, które masowo piętrzyły się na brzegu.
- Powiesz, co się dzieje? – zapytał Kozioł po dłuższej chwili
milczenia.
Znał Lisa, propozycja o spacer we dwóch nie mogła być
przypadkowa. Lis odwrócił się w stronę brata, zabrał mu kamień z ręki i rzucił
mocno w wodę.
- Nie dla wszystkich jesteśmy niewidzialni. Poznałem kogoś, kto
mnie widzi – powiedział ja jednym wydechu.
- Co takiego!? – krzyknął Kozioł i wstał.
- Nawet chyba dwie osoby, ale tego pewien nie jestem, bo z tą
drugą było dziwne. Patrzył się na mnie, jakby widział. Nieważne – pokręcił wymownie
głową.
- A ta pierwsza? – Kozioł był wyraźnie podekscytowany tą
wiadomością.
- To mój przyjaciel. Rozmawiamy, chodzimy razem w różne
miejsca. On nie jest zły! – westchnął wyraźnie rozmarzony.
- Tylko Daniel uważa, że ludzie to zło wcielone. Jemu chyba
nie rzuciłeś tymi nowinami?
- Zwariowałeś! Wątpię, że on zmieniłby zdanie, gdyby poznał
Michała.
- Więc jaki jest ten Michał? Swoją drogą, dziwne imię –
stwierdził Kozioł.
Chłopcy szli w wzdłuż jeziora, na niebie wyraźnie oznaczał
się Orion.
- To samo powiedział o naszych! Ludzie nie mają zwierzęcych imion
i to podobno jest głupie. Jest świetny, chociaż często go trzeba do wszystkiego
zachęcać. Początkowo myślał, że zwariował. Ma siedemnaście lat, mieszka z
rodzicami w takim dużym, ładnym domu. Zwykle siedzi sam. Myślałem, że chciał się
zabić, ale to jednak nie to. Byłem tak podekscytowany, że spotkałem samobójcę,
taki zaszokowany, że początkowo się rozczarowałem, ale on o tym chyba nie wie i
niech tak pozostanie. Jeszcze byłby smutny. Co jeszcze… - zamyślił się - jeździ na wózku! – dodał.
- Jest dorosły i jeździ na wózku jak małe dziecko? Bezsensu!
- Nie, nie, nie! On nie może chodzić. Kiedyś miał wypadek,
chyba nawet całkiem niedawno. Nie potrafi poruszać nogami, więc żeby się
poruszać, musi jeździć na wózku.
- No w sumie to ma jakąś logikę. To idziemy do niego?
- Teraz? Śpi pewnie. Jutro, gdy będzie się kończył dzień
pójdziemy. On chodzi do szkoły. Chyba, że chcesz iść do jego szkoły, chociaż
kiedyś poszedłem, zbyt zadowolony nie był.
- Myślisz, że mnie też zobaczy?
- Mam nadzieję.
Zaśmiali się. Lis poczuł, że po tej rozmowie od razu jest mu
lepiej. Kozłowi można ufać.